- NIE!
– z gardła Kate ponownie wydarł się krzyk
Nie
był już cichy czy zduszony. Brzmiał tak, jakby chciała wylać z siebie całą złość – rozpacz. Próbowała nim zagłuszyć
swoje myśli. To wszystko wydawało się
takie nierealne. Przecież on nie mógł zginąć. Nie on! Nie jedyna osoba, która
była ważna w życiu! Nie jej jedyny przyjaciel… Nie…
Kate klęczała, ukrywając twarz w dłoniach. Spod
zamkniętych oczu płynęły jej łzy. Serce, które przed chwilą prawie stanęło,
teraz biło szybciej niż kiedykolwiek.
Jedna z macek TO wędrowała w jej kierunku. To,
że nie chciał jej na razie zabijać, nie znaczyło, że puści ją wolno. Wiedział,
że to mogło go zbyt wiele kosztować. Poza tym czerpał niesamowitą satysfakcję z
jej bólu.
-
Czarodziej uciekł – zawiadomił jeden z kosmitów
TO
nagle podniósł głowę i rozejrzał się. Wszyscy leżeli już zabici. Starzec z siwą brodą faktycznie zniknął. Zbyt wiele
uwagi poświęcił na dziewczynę.
-
Chwileczkę… - odparł po chwili – Skąd wiesz,
że on był… - urwał, nabierając pewnych podejrzeń.
-
Czarodziejem? – dokończył Marsjanin – Potrafię dojrzeć więcej niż inni. Uśmiechnął się. Wskazał macką w stronę Kate, a
raczej w stronę gdzie przed chwilą była.
Twarz
TO nabrała dziwnego wyrazu. Oczy stały się większe, a usta lekko się
przekrzywiły. Wyglądał jakby nie mógł się zdecydować czy być zdziwionym, czy
złym. Jednak jego oczy zwęziły się. Był
wścieklejszy niż kiedykolwiek.
-
TY! – odwrócił głowę i wrzasnął w stronę kosmity.
Ale
on też zniknął.
-
STRAŻ!
* * *
Kate
leżała na wilgotnej ziemi, która brudziła jej ubranie. Oddech i rytm serca
miała spokojny. Po prostu zemdlała.
* * *
Las
był nieco ponury. Wydawałoby się, że na górach nie rosną drzewa, ale tu sosny
były wyjątkowo wysokie. Słońce chowało się za wierzchołkami drzew – nie pojawi
się znowu.
Merlin
nie zważał na hałas, który wraz drogą z połamanych gałązek zostawiał za sobą. Marsjanie
nie dotarliby tutaj tak szybko… właściwie to sam nie wiedział gdzie jest.
Wiedział natomiast, że z każdym krokiem zbliża się do Kate, a to było teraz
najważniejsze. Jego
przydługa szata zahaczyła o gałąź krzewu. Szarpnął ją, ale gdy to nie pomogło,
odwrócił się… Gdyby tego nie zrobił; gdyby poszedł dalej – nie znalazłby jej.
Kate
leżała na wilgotnej ziemi, która już dawno zabrązowiła jej ubranie. Nic jej nie
dolegało. Może była trochę zziębnięta. Merlin
od razu podszedł do niej, sprawdził puls. Miły uśmiech powędrował na jego
twarz. Przyłożył jej dwa palce do czoła.
-
Sensus – szepnął, wkładając w to słowo cząstkę swojej energii.
Kate
powoli otworzyła oczy. W ciemności widziała niewiele więcej niż sylwetkę
człowieka. Oszołomiona próbowała wstać – biec – uciekać. Na marne; kostka dała
o sobie znać. Pogorszyła tylko sprawę. Ból był straszny. Dużo gorszy od rany na
głowie.
-
Daj, pomogę – wyciągnął rękę w stronę dziewczyny, ale ona wciąż próbowała się odsunąć,
– To ja, Merlin.
Kate
spróbowała wysilić wzrok. Ujrzała znajome rysy czarodzieja.
-
Dobrze. Pomożesz mi…? – spytała niepewnie
Znów
wyciągnął rękę.
-
Reperat – Kate poczuła lekkie mrowienie – Już. Spróbuj poruszyć.
-
Dziękuję – odparła, robiąc kółka stopą – Co to za język?
Merlin
zaśmiał się.
- To
tylko łacina.
Sowa
zahuczała, przypominając o miejscu, w którym się teraz znajdowali. Kate
oprzytomniała. Wstała nagle,, jakby za chwilę miała uciekać.
- Gdzie
my tak w ogóle jesteśmy? Co ja tu robię?
- Właśnie…
Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz. Twoja zdolność do przenoszenia w
przestrzeni związana jest z emocjami. Myślę, że podświadomie wybrałaś miejsce,
w którym czujesz lub czułaś się bezpiecznie.
-
Czyli? – dziewczyna do końca go nie rozumiała.
-
Oh! – spojrzał w gwieździste niebo – Nie rozumiesz? Już tu kiedyś byłaś. Na
litość boską, skup się i powiedz, gdzie jesteśmy! – jego głos uniósł się nagle.
-
Nie krzycz na mnie! – wrzasnęła – Nie pomagasz! Jestem w lesie! Może nie
uwierzysz, ale w swoim życiu byłam w wielu lasach, a po ciemku wszystkie
wyglądają tak samo!
-
Uspokój się – odparł.
Tym
razem był opanowany, jakby chciał uspokoić przestraszone zwierzę. Miał
rację. Żeby sobie pomóc, musiała się uspokoić, opanować się. Rozmyślanie nad
swoją obecną sytuacją nic nie pomoże. Trzeba znaleźć z niej wyjście. Oddech
znów stał się spokojny i pozwalał zebrać myśli. Jednak rana na głowie zaczęła
nagle piec. Nie mogła skupić się na niczym innym. Syknęła
z bólu.
-
Oj, przepraszam – zainteresował się
czarodziej – Nie zauważyłem – przyłożył rękę do głowy – Reperat - powtórzył
Rana
powoli zaczęła się zasklepiać, a skóra znów stawała się różowa. Kate
z ulgą uśmiechnęła się do czarodzieja. Jednak on miał dziwną minę; jakby był
zamyślony. Rękę wciąż miał wyciągniętą w stronę dziewczyny. Dopiero po kilku
sekundach ją opuścił, złapał oddech.
-
Chodź za mną – powiedział z determinacją i nie czekając, ruszył przed siebie.
-
Co? – Kate przez chwilę stała, nie wiedząc, co robić – Czekaj!
Pobiegła
za nim, potykając się co chwilę o krzaki i gałęzie. Las rósł na górze albo
jakimś wzniesieniu; zauważyła to dopiero teraz.
Choć ze zdrową nogą nietrudno było jej dogonić Merlina, szybko się
zmęczyła.
-
Dokąd idziesz? – spytała, łapiąc oddech.
-
Tego nie wiem, ale wiem w którą stronę.
-
Co?
-
Na północ. Tam jest szczyt
Droga
na ów szczyt nie była długa. Wydawało się, że zajmie im dużo więcej czasu.
Merlin pierwszy zobaczył kościół i korygując kierunek, ruszył w jego stronę.
-
Pamiętam – Kate zatrzymała się – Ja tu kiedyś byłam.
-
Myślałem, że już wcześniej to ustaliliśmy – usłyszała.
-
Nie o to mi chodzi. Wiem, czemu się tu przeniosłam. To jest Jasna Góra. Tu
ostatni raz widziałam rodziców. Tu pierwszy raz spotkałam Michaela… - urwała,
zdając sobie sprawę, że jej słuchacza wcale to nie obchodzi.
Znów
musiała do niego biec.
-
Jesteś wierząca? – spytał.
-
Chyba tak… Czemu pytasz?
-
To ci pomoże
Drzwi
kościoła były ogromne, drewniane. Merlin mocą odblokował je i otworzył. Kate
spodziewała się zwykłych ławek, ołtarza i może jakiś malowideł na ścianach. Rzeczywistość
była całkiem inna. Trawa i kwiaty tworzyły wielką łąkę. Horyzont wydawał się
zbyt blisko i był zbyt zakrzywiony. Nie było ścian i sufitu. Światło było
jasne, ale nie na tyle, by ją oślepić.
-
Widzisz to? – głos czarodzieja wyrwał ją z zamyślenia.
-
To, czyli?
Spod
gęstej brody wydobył się szeroki uśmiech.
-
Widzisz. Znaczy to, że jesteś wystarczająco godna, aby tam ze mną wejść.
-
Mam… Mam tam z tobą wejść?! Po co? Dlaczego?
-
Dlaczego? A choćby dlatego, że jutro twój świat przestanie istnieć – spoważniał.
-
Czemu miałabym ci ufać? Praktycznie cię nie znam.
-
Uratowałem cię. To za mało?
-
Ale dlaczego akurat mnie? Mało jest ludzi do ratowania?
-
O tym później. Chodź
-
Zanim tam wejdę, muszę poznać powód –
próbowała go przekonać - Jeśli mi go podasz… i będzie sensowny… Wtedy z tobą
pójdę – obiecała.
-
Dobrze – zgodził się – Zacznę od początku: Artur był moim przyjacielem – zaczął – Miałem
go chronić, ale zawiodłem… Choć wiem, że on by mi wybaczył, ja nie umiem tego
zrobić. Nie mogę sobie darować, że nie zdążyłem na czas… - mówił ze wzruszeniem
w głosie.
-
Jakiś twój kolega zginął… To jest powód, dla którego mam tam wejść?
-
Jakiś kolega? – powtórzył - Ten kolega
był królem Camelotu i twoim przodkiem – Kate zamurowało. Próbowała sobie
przypomnieć wszystko, co wie o królu Arturze – I dlatego… - kontynuował – czuję
się zobowiązany do uratowania ci życia, bo więcej nie będę miał okazji …
Po
policzku czarodzieja popłynęła łza, by wsiąknąć potem w siwą brodę.
-
Dobrze. Pójdę. – odparła – Powiesz mi co tam jest?
-
Sama się przekonasz – powiedział i zrobił kilka kroków w stronę ,,innej rzeczywistości’’.
Kate
poszła w jego ślady. Drzwi
za nimi zamknęły się z głuchym łoskotem. Kate obejrzała się. Stała tuż przed
drewnianym domkiem. Na jednej ze ścian złotym kolorem było napisane
,,Kucykolandia’’.
-
Merlinie, ktoś tu mieszka?
-
Ja mieszkam! – zza drzwi dobiegł czyjś głos.
Po
chwili z domku wyszedł znany czarodziejowi Janusz Korwin-Mikke.
-
Witaj Merlinie – uśmiechnął się, nie spoglądając nawet na Kate – Miło widzieć
cię żywego. Cieszę się, że zdążyłeś.
-
Mi też jest miło. – odparł – Pozwól, że ci przedstawię… Kate.
-
Widzę, że stanąłeś na swoim.
-
Mówiłem ci, że bez niej tu nie przyjdę – powiedział spod zmarszczonych brwi –
Wolałbym umrzeć niż…
-
Przepraszam – odezwała się niepewnie Kate – Chciałabym wiedzieć, gdzie jestem…
-
W Kucykolandii – odparł Zwiastun Zagłady, po raz pierwszy odzywając się do
dziewczyny.
-
Kucykolandii?
- To tylko nazwa. Nie wiecie co to wyobraźnia? Nawiasem
mówiąc mam jeszcze psa Kmicica.
-
Psa?! Nie chciałeś ratować ludzi tylko psa?
-
Jestem Zwiastunem Zagłady – powiedział tonem, jakby dla wszystkich było to
oczywistością – Wolno mi – odwrócił głowę stronę Merlina – Co powiesz na
partyjkę szachów?
-
Chętnie – odparł – A twoja praca?
Janusz
spojrzał na swój zegarek.
-
Może zdążymy.
Po
chwili już pionki zbijały się nawzajem, wieże i gońce przechodziły przez kolejne
pola, próbując zaszachować króla. Kate
siedziała na trawie. Dzisiejsze wydarzenia zmieniły jej pogląd na jej
rzeczywistość. Pierwszy raz od kilku godzin mogła spokojnie rozmyślać o
wszystkim. Michael umarł – ta myśl
wracała do niej za każdym razem, gdy udało się jej od niej oderwać. Wcześniej była
w zbyt dużym szoku, żeby o tym myśleć ; chociaż teraz wydawało jej się
niemożliwe o nim zapomnieć. Próbowała się pogodzić z myślą, że jej egzystencja
jest bezcelowa.
-
Kate! – zawołał Janusz – Muszę iść. Dokończysz za mnie?
Kiwnęła
głową i zajęła miejsce naprzeciw czarodzieja.
-
Gdzie on idzie? – spytała, przyglądając się sytuacji na planszy.
-
Apokalipsa, te sprawy – Kate spojrzała na niego z lekkim gniewem – Zrozum… Nie
da się przenieść wszystkich niewinnych. Marsjanie w końcu zaczęliby mordować
całe galaktyki. Apokalipsa nie przyniesie im takiego bólu. Wiesz jak TO potrafi
być okrutny.
-
Może masz rację – przyznała – Co nie zmienia faktu, że nie wiem, co tu robię.
-
Żyjesz – przesunął wieżę o trzy pola.
-
Ale na co mi to życie? Jestem sama.
-
Nie jesteś – na te słowa Kate uniosła brew i przesunęła gońca o pięć pól,
zbijając konia – Chodzi mi o to, że masz Michaela – dodał, widząc jej minę.
-
On… nie… - słowa nie chciały jej przejść przez gardło
-
To prawda. Umarł. Ale znów może żyć.
-
W jakim ty świecie żyjesz? – spytała z rozpaczą w głosie.
-
W tym, co ty – pion powędrował na koniec planszy – Nie dziwi cię, że nie miał
żadnych zdolności? Michael był niezwykły nie przez to, co umiał, lecz przez to
kim był. Kojarzysz powiedzenie ,,istniejemy póki się o nas pamięta’’? – pokiwała przecząco głową – Otóż dotyczy ono
aniołów… i twojego przyjaciela. Więc jeśli bardzo się postarasz… – wziął
utraconego przed chwilą konia w dwa palce i zmienił go z pionem.
-
On wróci… - dokończyła, napawając się tymi słowami.
Nadzieja
umiera ostatnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz