STRONA VI - TOtalna katastrofa

- NIE! – z gardła Kate ponownie wydarł się krzyk
          Nie był już cichy czy zduszony. Brzmiał tak, jakby chciała wylać z siebie  całą złość – rozpacz. Próbowała nim zagłuszyć swoje myśli.  To wszystko wydawało się takie nierealne. Przecież on nie mógł zginąć. Nie on! Nie jedyna osoba, która była ważna w życiu! Nie jej jedyny przyjaciel… Nie…
             Kate klęczała, ukrywając twarz w dłoniach. Spod zamkniętych oczu płynęły jej łzy. Serce, które przed chwilą prawie stanęło, teraz biło szybciej niż kiedykolwiek.
          Jedna z macek TO wędrowała w jej kierunku. To, że nie chciał jej na razie zabijać, nie znaczyło, że puści ją wolno. Wiedział, że to mogło go zbyt wiele kosztować. Poza tym czerpał niesamowitą satysfakcję z jej bólu.
- Czarodziej uciekł – zawiadomił jeden z kosmitów
TO nagle podniósł głowę i rozejrzał się. Wszyscy leżeli już zabici. Starzec  z siwą brodą faktycznie zniknął. Zbyt wiele uwagi poświęcił na dziewczynę.
- Chwileczkę… -  odparł po chwili – Skąd wiesz, że on był… - urwał, nabierając pewnych podejrzeń.
- Czarodziejem? – dokończył Marsjanin – Potrafię dojrzeć więcej niż inni.  Uśmiechnął się. Wskazał macką w stronę Kate, a raczej w stronę gdzie przed chwilą była.
         Twarz TO nabrała dziwnego wyrazu. Oczy stały się większe, a usta lekko się przekrzywiły. Wyglądał jakby nie mógł się zdecydować czy być zdziwionym, czy złym.  Jednak jego oczy zwęziły się. Był wścieklejszy niż kiedykolwiek.
- TY! – odwrócił głowę i wrzasnął w stronę kosmity.
Ale on też zniknął.
- STRAŻ!
* * *
      Kate leżała na wilgotnej ziemi, która brudziła jej ubranie. Oddech i rytm serca miała spokojny. Po prostu zemdlała.  
* * *
        Las był nieco ponury. Wydawałoby się, że na górach nie rosną drzewa, ale tu sosny były wyjątkowo wysokie. Słońce chowało się za wierzchołkami drzew – nie pojawi się znowu.
Merlin nie zważał na hałas, który wraz drogą z połamanych gałązek zostawiał za sobą. Marsjanie nie dotarliby tutaj tak szybko… właściwie to sam nie wiedział gdzie jest. Wiedział natomiast, że z każdym krokiem zbliża się do Kate, a to było teraz najważniejsze. Jego przydługa szata zahaczyła o gałąź krzewu. Szarpnął ją, ale gdy to nie pomogło, odwrócił się… Gdyby tego nie zrobił; gdyby poszedł dalej – nie znalazłby jej.
       Kate leżała na wilgotnej ziemi, która już dawno zabrązowiła jej ubranie. Nic jej nie dolegało. Może była trochę zziębnięta. Merlin od razu podszedł do niej, sprawdził puls. Miły uśmiech powędrował na jego twarz. Przyłożył jej dwa palce do czoła.
- Sensus – szepnął, wkładając w to słowo cząstkę swojej energii.
      Kate powoli otworzyła oczy. W ciemności widziała niewiele więcej niż sylwetkę człowieka. Oszołomiona próbowała wstać – biec – uciekać. Na marne; kostka dała o sobie znać. Pogorszyła tylko sprawę. Ból był straszny. Dużo gorszy od rany na głowie.
- Daj, pomogę – wyciągnął rękę w stronę dziewczyny, ale ona wciąż próbowała się odsunąć, – To ja, Merlin.
Kate spróbowała wysilić wzrok. Ujrzała znajome rysy czarodzieja.
- Dobrze. Pomożesz mi…? – spytała niepewnie
Znów wyciągnął rękę.
- Reperat – Kate poczuła lekkie mrowienie – Już. Spróbuj poruszyć.
- Dziękuję – odparła, robiąc kółka stopą – Co to za język?
Merlin zaśmiał się.
- To tylko łacina.
Sowa zahuczała, przypominając o miejscu, w którym się teraz znajdowali. Kate oprzytomniała. Wstała nagle,, jakby za chwilę miała uciekać.
- Gdzie my tak w ogóle jesteśmy? Co ja tu robię?
- Właśnie… Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz. Twoja zdolność do przenoszenia w przestrzeni związana jest z emocjami. Myślę, że podświadomie wybrałaś miejsce, w którym czujesz lub czułaś się bezpiecznie.
- Czyli? – dziewczyna do końca go nie rozumiała.
- Oh! – spojrzał w gwieździste niebo – Nie rozumiesz? Już tu kiedyś byłaś. Na litość boską, skup się i powiedz, gdzie jesteśmy! – jego głos uniósł się nagle.
- Nie krzycz na mnie! – wrzasnęła – Nie pomagasz! Jestem w lesie! Może nie uwierzysz, ale w swoim życiu byłam w wielu lasach, a po ciemku wszystkie wyglądają tak samo!
- Uspokój się – odparł.
          Tym razem był opanowany, jakby chciał uspokoić przestraszone zwierzę.  Miał rację. Żeby sobie pomóc, musiała się uspokoić, opanować się. Rozmyślanie nad swoją obecną sytuacją nic nie pomoże. Trzeba znaleźć z niej wyjście. Oddech znów stał się spokojny i pozwalał zebrać myśli. Jednak rana na głowie zaczęła nagle piec. Nie mogła skupić się na niczym innym. Syknęła z bólu.
- Oj,  przepraszam – zainteresował się czarodziej – Nie zauważyłem – przyłożył rękę do głowy – Reperat - powtórzył
           Rana powoli zaczęła się zasklepiać, a skóra znów stawała się różowa. Kate z ulgą uśmiechnęła się do czarodzieja. Jednak on miał dziwną minę; jakby był zamyślony. Rękę wciąż miał wyciągniętą w stronę dziewczyny. Dopiero po kilku sekundach ją opuścił, złapał oddech.
- Chodź za mną – powiedział z determinacją i nie czekając, ruszył przed siebie.
- Co? – Kate przez chwilę stała, nie wiedząc, co robić – Czekaj!
Pobiegła za nim, potykając się co chwilę o krzaki i gałęzie. Las rósł na górze albo jakimś wzniesieniu; zauważyła to dopiero teraz.  Choć ze zdrową nogą nietrudno było jej dogonić Merlina, szybko się zmęczyła.
- Dokąd idziesz? – spytała, łapiąc oddech.
- Tego nie wiem, ale wiem w którą stronę.
- Co?
- Na północ. Tam jest szczyt
Droga na ów szczyt nie była długa. Wydawało się, że zajmie im dużo więcej czasu. Merlin pierwszy zobaczył kościół i korygując kierunek, ruszył w jego stronę.
- Pamiętam – Kate zatrzymała się – Ja tu kiedyś byłam.
- Myślałem, że już wcześniej to ustaliliśmy – usłyszała.
- Nie o to mi chodzi. Wiem, czemu się tu przeniosłam. To jest Jasna Góra. Tu ostatni raz widziałam rodziców. Tu pierwszy raz spotkałam Michaela… - urwała, zdając sobie sprawę, że jej słuchacza wcale to nie obchodzi.
Znów musiała do niego biec.
- Jesteś wierząca? – spytał.
- Chyba tak… Czemu pytasz?
- To ci pomoże
         Drzwi kościoła były ogromne, drewniane. Merlin mocą odblokował je i otworzył. Kate spodziewała się zwykłych ławek, ołtarza i może jakiś malowideł na ścianach. Rzeczywistość była całkiem inna. Trawa i kwiaty tworzyły wielką łąkę. Horyzont wydawał się zbyt blisko i był zbyt zakrzywiony. Nie było ścian i sufitu. Światło było jasne, ale nie na tyle, by ją oślepić.
- Widzisz to? – głos czarodzieja wyrwał ją z zamyślenia.
- To, czyli?
Spod gęstej brody wydobył się szeroki uśmiech.
- Widzisz. Znaczy to, że jesteś wystarczająco godna, aby tam ze mną wejść.
- Mam… Mam tam z tobą wejść?! Po co? Dlaczego?
- Dlaczego? A choćby dlatego, że jutro twój świat przestanie istnieć – spoważniał.
- Czemu miałabym ci ufać? Praktycznie cię nie znam.
- Uratowałem cię. To za mało?
- Ale dlaczego akurat mnie? Mało jest ludzi do ratowania?
- O tym później. Chodź
- Zanim tam wejdę, muszę poznać powód  – próbowała go przekonać - Jeśli mi go podasz… i będzie sensowny… Wtedy z tobą pójdę – obiecała.
- Dobrze – zgodził się – Zacznę od początku:  Artur był moim przyjacielem – zaczął – Miałem go chronić, ale zawiodłem… Choć wiem, że on by mi wybaczył, ja nie umiem tego zrobić. Nie mogę sobie darować, że nie zdążyłem na czas… - mówił ze wzruszeniem w głosie.
- Jakiś twój kolega zginął… To jest powód, dla którego mam tam wejść?
- Jakiś kolega? – powtórzył -  Ten kolega był królem Camelotu i twoim przodkiem – Kate zamurowało. Próbowała sobie przypomnieć wszystko, co wie o królu Arturze – I dlatego… - kontynuował – czuję się zobowiązany do uratowania ci życia, bo więcej nie będę miał okazji …
Po policzku czarodzieja popłynęła łza, by wsiąknąć potem w siwą brodę.
- Dobrze. Pójdę. – odparła – Powiesz mi co tam jest?
- Sama się przekonasz – powiedział i zrobił kilka kroków w stronę ,,innej rzeczywistości’’.
       Kate poszła w jego ślady. Drzwi za nimi zamknęły się z głuchym łoskotem. Kate obejrzała się. Stała tuż przed drewnianym domkiem. Na jednej ze ścian złotym kolorem było napisane ,,Kucykolandia’’.
- Merlinie, ktoś tu mieszka?
- Ja mieszkam! – zza drzwi dobiegł czyjś głos.
Po chwili z domku wyszedł znany czarodziejowi Janusz Korwin-Mikke.
- Witaj Merlinie – uśmiechnął się, nie spoglądając nawet na Kate – Miło widzieć cię żywego. Cieszę się, że zdążyłeś.
- Mi też jest miło. – odparł – Pozwól, że ci przedstawię… Kate.
- Widzę, że stanąłeś na swoim.
- Mówiłem ci, że bez niej tu nie przyjdę – powiedział spod zmarszczonych brwi – Wolałbym umrzeć niż…
- Przepraszam – odezwała się niepewnie Kate – Chciałabym wiedzieć, gdzie jestem…
- W Kucykolandii – odparł Zwiastun Zagłady, po raz pierwszy odzywając się do dziewczyny.
- Kucykolandii?
- To tylko nazwa. Nie wiecie co to wyobraźnia? Nawiasem mówiąc mam jeszcze psa Kmicica.
- Psa?! Nie chciałeś ratować ludzi tylko psa?
- Jestem Zwiastunem Zagłady – powiedział tonem, jakby dla wszystkich było to oczywistością – Wolno mi – odwrócił głowę stronę Merlina – Co powiesz na partyjkę szachów?
- Chętnie – odparł – A twoja praca?
Janusz spojrzał na swój zegarek.
- Może zdążymy.
      Po chwili już pionki zbijały się nawzajem, wieże i gońce przechodziły przez kolejne pola, próbując zaszachować króla. Kate siedziała na trawie. Dzisiejsze wydarzenia zmieniły jej pogląd na jej rzeczywistość. Pierwszy raz od kilku godzin mogła spokojnie rozmyślać o wszystkim. Michael umarł – ta myśl wracała do niej za każdym razem, gdy udało się jej od niej oderwać. Wcześniej była w zbyt dużym szoku, żeby o tym myśleć ; chociaż teraz wydawało jej się niemożliwe o nim zapomnieć. Próbowała się pogodzić z myślą, że jej egzystencja jest bezcelowa.
- Kate! – zawołał Janusz – Muszę iść. Dokończysz za mnie?
Kiwnęła głową i zajęła miejsce naprzeciw czarodzieja.
- Gdzie on idzie? – spytała, przyglądając się sytuacji na planszy.
- Apokalipsa, te sprawy – Kate spojrzała na niego z lekkim gniewem – Zrozum… Nie da się przenieść wszystkich niewinnych. Marsjanie w końcu zaczęliby mordować całe galaktyki. Apokalipsa nie przyniesie im takiego bólu. Wiesz jak TO potrafi być okrutny.
- Może masz rację – przyznała – Co nie zmienia faktu, że nie wiem, co tu robię.
- Żyjesz – przesunął wieżę o trzy pola.
- Ale na co mi to życie? Jestem sama.
- Nie jesteś – na te słowa Kate uniosła brew i przesunęła gońca o pięć pól, zbijając konia – Chodzi mi o to, że masz Michaela – dodał, widząc jej minę.
- On… nie… - słowa nie chciały jej przejść przez gardło
- To prawda. Umarł. Ale znów może żyć.
- W jakim ty świecie żyjesz? – spytała z rozpaczą w głosie.
- W tym, co ty – pion powędrował na koniec planszy – Nie dziwi cię, że nie miał żadnych zdolności? Michael był niezwykły nie przez to, co umiał, lecz przez to kim był. Kojarzysz powiedzenie ,,istniejemy póki się o nas pamięta’’?  – pokiwała przecząco głową – Otóż dotyczy ono aniołów… i twojego przyjaciela. Więc jeśli bardzo się postarasz… – wziął utraconego przed chwilą konia w dwa palce i zmienił go z pionem.
- On wróci… - dokończyła, napawając się tymi słowami.
Nadzieja umiera ostatnia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz